niedziela, 30 sierpnia 2015

Nasza przygoda w drodze do Delf


Chcieliśmy jedynie ominąć drogie, greckie autostrady, a wyjechaliśmy na drogę, którą do dziś pamiętamy. Nie chodzi tu głównie o serpentyny, czy górskie widoki, do których się przyzwyczailiśmy. Nasz strach wynikał, ze stanu drogi.
Wszystko zaczęło się, kiedy wyjeżdżając z Larisy zajrzeliśmy do portfela i stwierdziliśmy, że nie mamy zamiaru dużej jechać autostradami. Grecy naprawdę przesadzili z ich cenami, co 8-11km pobór opłat, w którym należy zapłacić od 1.5-2.8€. Spytaliśmy się więc o drogę, niestety nie natrafiliśmy na nikogo kto by chodź trochę znał angielski. Grecy są jednak bardzo usłużni i próbowali nam pomóc gestykulując rękami, nogami, tupiąc i rysując. Dobrze poinformowani pojechaliśmy więc dalej. Kiedy dojechaliśmy do rozwidlenia, w jedną stronę był kierunkowskaz na Termopile, w drugą na Delfy. Według wskazówek, jakie otrzymaliśmy musieliśmy jechać na Termopile, ale my chcieliśmy do Delf. Sytuacja wydawała się bezsensowna. -Przecież to oczywiste, że należy skręcić w stronę Delf, musieliśmy coś źle zrozumieć - powiedziałam pewnie. Pojechaliśmy więc za moją radą i to był nasz błąd. Na początku bardzo ładna trasa, zmieniła się szybko w wąską, wiejską dróżkę. Chodziły po niej bez większego stresu kozy i krowy. Nie wiedzieliśmy, czy dobrze jedziemy, ale oprócz zwierząt nie było tu żadnej żywej duszy. Droga powoli zaczynała się piąć ku górze i co najgorsze zwężać. Po pewnym czasie naszym oczom ukazały się przepiękne górskie widoki. Wszystko było by pięknie, gdy by nie fakt, że skały nie były zabezpieczone siatką, a kamienie leżały na drodze i nie było barierki. Co najgorsze droga w pewnym momęcie osiągnęła szerokość jednego pasa i właśnie wtedy jechał inny samochód z przeciwka. Aby mu ustąpić, musieliśmy zjechać na bok tak że koła auta zawisły nad przepaścią. Przejeżdżaliśmy przez kamienny most, mam nadzieję że to nie był ten który widzieliśmy z dołu.

Na szczęście szczęśliwie dojechaliśmy do trasy na Delfy. Ona też pięła ostro pod górę wśród zakrętów o 180 stopni, ale była szeroka i bezpieczna oraz naprawdę piękna. Jeżeli chodzi o miasto, to jest bardzo ciekawe. Jeżeli jeszcze o nim nie czytałeś to zapraszam do wpisu TU.


piątek, 28 sierpnia 2015

W górę do Delf, do wyroczni.

Droga do Delf pnie się w górę, wśród licznych serpentyn. Po drodze mija się zapierające dech w piersiach widoki. Przy trasie mieszczą się dwa wysoko położone campingi Chrissa i Apollon. Nocleg tam, to musi być przeżycie. My jednak jedziemy dalej, pod samą siedzibę Pytii. 
http://www.tenpieknyswiat.pl/2008/06/02/z-gor-piondos-w-gory-parnas
Trochę historii
Miejsce było znane już od czasów mykeńskich. Jego tereny należały do miasta Krissa. W VI w.p.n.e. wybuchła tu pierwsza święta wojna. Po tym wydarzeniu Delfy zyskały autonomię i jeszcze większą popularność. Przez następne tysiące lat wszyscy liczyli się z opinią wyroczni. Przybywały do niej, niebezpiecznymi, górskimi ścieżkami rzesze pielgrzymów  z całej Grecji. Ryzykowali życie tylko po to by uzyskać przepowiednię od Pytii. Była ona w rzeczywistości prostą, pobożną dziewczyną. Wypowiadane przez nią słowa interpretował siedzący obok niej kapłan. Robił to zawsze tak, aby sprawy potoczyły się na jego korzyść. W VI w.p.n.e. Delfy osiągnęły największą potęgę. Cieszyły się względami potężnego króla Egiptu Amasisa, a wiele greckich miast-państw wybudowało tutaj swoje skarbce. Niestety po długich latach sławy Delfy zaczęły powoli podupadać. Ich klęska nastąpiła w IV w.p.n.e., kiedy po wojnach świętych znalazły się pod panowaniem macedońskim. Następnymi władcami Delf zostali Rzymianie, którzy nie przywiązywali wagi do wróżb wyroczni. Neron wściekły na Pytię za potępienie zabójstwa matki, wyniósł z jej świątyni drogocenne posągi. Ostateczny koniec wyroczni nastąpił za rządów Konstantyna Wielkiego, kiedy to w Grecji triumfowało chrześcijaństwo.

Zwiedzanie
Głównym punktem naszej wycieczki było muzeum Delf i stanowisko archeologiczne. O wiele ciekawsza była druga atrakcja. Obejmuje ona ruiny całego kompleksu wyroczni. Na szczególną uwagę zasługuje Święty Krąg. Przy wejściu do niego znajduj się rynek (agora), dawniej sprzedawano tu dziękczynienia. Idąc po kamiennych schodach dochodzimy do Tolos, chyba najbardziej tajemnicze miejsce na tym terenie. Do dziś nie odkryto jego przeznaczenia. 

...i widzieliśmy nie poznane miejsca 
Następne ruiny warte uwagi to  świątynia Apolla i amfiteatr. 

... i te, o których każdy słyszał
Nie tylko wykopaliska stanowią tu atrakcję. Delfy są położone dość wysoko w górach Parnas, dlatego praktycznie z każdego miejsca w mieście rozpościera się przepiękny widok.

...i podziwialiśmy piękno i to natury, i to stworzone przez człowieka
Żegnamy Delfy i góry Parnas, teraz przejeżdżamy przez ogromne gaje oliwne, drzewa tam rosnące mają od 300 po aż 1000 lat. Droga nie jest już tak kręta, nie wymaga skupienia, nie pobudza adrenaliny, dlatego mamy czas na przemyślenia i marzenia...Do zobaczenia na Peloponezie. 

...i odpoczywaliśmy w cieniu oliwek. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Meteory czyli klasztory wysoko w powietrzu


Meoteory (z gr. będący wysoko w powietrzu) to jedna z licznych wizytówek Grecji. Są to ostańce skalne z piaskowca wystające z gór Pindos. Na ich szczytach znajdują się prawosławne klasztory Monastery. Do dziś zachowało się ich 11(z 24), z czego 4 są udostępnione do zwiedzania. Zamieszkałych jest tylko sześć. Przyczynami upadku tak wielu klasztorów były erozje i nieumiejętne budowanie na takich wysokościach.


Dlaczego, nawet na zdjęciach dobrej jakości, nie widzi się tego, co widziały oczy?
Kiedy? Jak dawno?
Te przepiękne skały ukształtowało morze ponad 30 mln. lat temu. Jednak klasztory zaczęto na nich budować dopiero w XIVw. Było to podczas wojen Bizancjum z Serbią. Wtedy stanowiły one dobre, niedostępne schronienie. Za czasów sułtana Sulejmana Wspaniałego przeżywały okres swojej  największej świetności. Pod koniec XIV wieku, gdy obszar był coraz bardziej zagrożony przez tureckich najeźdźców, pustelni mnisi postanowili na stałe osiedlić się na skałach Meteorów.
Nasze zwiedzanie
Nocowaliśmy w Kastrakach (wieś koło Kalambaki). Pod meteory podjechaliśmy samochodem, nie mieliśmy większych problemów z parkingiem. Myślałam też, że tutaj wspinaczka będzie mordęgą, tym czasem w ogóle się nie zmęczyłam. Schody, mosty są przystosowane dla turystów. Niegdyś ich tu w ogóle nie było, a prowiant i nowi członkowie zakonu byli wciągani na linach. We wnętrzu klasztorów panuje przyjemny chłód. Niestety wstęp do każdego jest płatny 3 euro. Należy też pamiętać o odpowiednim stroju zakrywającym ciało. Dla zapominalskich są chustki i sukienki przy kasie (bez dodatkowych opłat). Wewnątrz klasztorów znajdują się tarasy widokowe (tego co z nich widziałam, nigdy nie zapomnę), sale modlitewne z malowidłami i freskami oraz krzyże, zdobione naczynia liturgiczne i wiele innych eksponatów. Spacerują tam także mnisi, którzy chętnie odpowiadają na pytania turystów.  Gdybym miała jeszcze raz zwiedzać Monasterty to weszła bym tylko do największego i najstarszego klasztoru, zwanego Wielkim. Według legendy założył go mnich św. Anastazy, pierwszy asceta skalnego miasta. W nim znajduje się ciekawe, bogate muzeum.

Po powrocie pospacerowaliśmy trochę po Kastrakach i Kalambace, bardzo przyjemne greckie miasteczka.




Cieszę się, że tu przyjechałam, bo miejsce to chciałam odwiedzić już od dawna. Oglądałam je wiele razy na pocztówkach i czytałam relacje na blogach. W końcu marzenie się spełniło i przerosło moje oczekiwania. Monastery to obowiązkowy punk wycieczki po Grecji, polecam. Bo Grecja to nie tylko okolice wybrzeży, centrum też trzeba zobaczyć. 


Z daleka żegnamy Meteory, może jeszcze kiedyś tu wrócimy.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Variko Litochoro czyli najbliższa Grecja

piaszczysta plaża
Pierwsze trzy noce spędziliśmy na campingu Stolos( koło Litochoro). Ustronne miejsce, jeden sklep i knajpa, żadnego nocnego życia i morze pod nosem-idealnie na dwa dni lenistwa. 
Miejsce przypomina mi nasze polskie wybrzeże. Będąc tam czułam zapach i atmosferę Bałtyku. Duża, szeroka, piaszczysta plaża w niczym nie przypomina chorwackiego wybrzeża, które znałam do tej pory. Jednak wchodząc do morza przypomina ci się, że nie jesteś w Polsce. Ciepła, słona woda i małe fale, nic tylko pływać. Dno przyjemne dla stóp, żadnych kamieni, czy jeżowców. Nurkując w dziecięcej masce z rurką, dostrzegłam liczne muszelki i małe krabiki zdobiące dno. Dalej od skupisk ludzi pływają kolorowe meduzy oraz ryby. Nasi sąsiedzi złowili tam dość spore ryby oraz raki. Niestety już po 14.00 (czasu greckiego +1h) upał zaczął dawać nam się we znaki. Nieprzyzwyczajeni do wysokich temperatur, wróciliśmy do domku. Wieczorem znowuż wyszliśmy na plażę, o 19.00 nadal utrzymuje się temperatura powyżej 25. Spróbowaliśmy więc szczęścia w wędkowaniu, niestety bez skutecznie. Nic dziwnego, bo nie mogliśmy siedzieć do późna, bo tu wcześniej niż u nas zachodzi słońce.

najpiękniejsza meduza, jaką widziałam
Czas na parę słów podsumowania. Stolos to dobre miejsce dla osób ceniących sobie ciche, słoneczne plaże. Z krótkiego pobytu w tej miejscowości byłam zadowolona, jednak przez dłuższy okres czasu znudziłabym się. Jedziemy więc dalej, w głąb Grecji. Niedługo pojawi się relacja z Meteorów.

morze i lekkie fale

niedziela, 23 sierpnia 2015

Samochodem do Grecji

Po wielu przemyśleniach doszłam do wniosku, że do Grecji najlepiej będzie pojechać samochodem. Według mnie jedynie taka podróż daje możliwość poznania świata. Lecąc samolotem nie zobaczyłabym takich widoków, nigdy nie przeżyła bym ekscytującej podróży greckimi serpentynami. Odległości nie warto się obawiać, w drodze czas leci szybko. Rozmawiałam z Polakami, którzy jechali do Grecji na trzy różne sposoby. Pierwszy przez Albanię, okazał się najgorszym, bo tam brakuje dróg asfaltowych. Drugi przez Bułgarię i Rumunię, to niepotrzebne nadkładanie drogi. Polecili więc mi trasę przez Serbię i Macedonię. Przyczyny są proste: jedziesz w linii prostej, autostrady i paliwo nie kosztują wiele.

Słowacja
Tutaj nie korzystaliśmy z autostrad, bo zrujnowały by nasz budżet. Łatwo je ominąć, a trasa jest prosta i bogata w górskie widoki. Słowackie, górskie wsie znacznie różnią się od naszych, nikt nie buduje tu trzypiętrowych domów.


Węgry
Nizinny kraj, przez który śmigaliśmy autostradami. W Szeged ( przy granicy Serbią) zatrzymaliśmy się na noc. Problem pojawił się dopiero przy powrocie z Grecji. Czekaliśmy aż 2,5 godziny na granicy z Serbią.
Serbia
O tym kraju słyszałam wiele nieprzyjemnych historii. Nam na szczęście nic się nie przydarzyło. Moi znajomi, nie mieli niestety szczęścia. Podczas noclegu na niestrzeżonym, serbskim parkingu ktoś doczepił im małe paczuszki, z narkotykami do spodu samochodu. Na szczęście udało im się dostrzec niechciany prezent, przed przekroczeniem granicy. Jeżeli chodzi o kraj to wiele nie powiem, bo oprócz okolic autostrad nic nie widziałam. Ciekawostką są symboliczne nagrobki ze zdjęciami przy drogach, postawione w miejscach, w których u nas stałyby krzyże.

Macedonia
To jest naprawdę piękny kraj, położony wśród malowniczych gór. Nie słyszałam o nim wiele, ale byłam miło zaskoczona. Autostrada miejscami przypomina trochę Magistralę Adriatycką. Jedyną różnicę stanowią dwa pasy w jedną stronę oraz oczywiście rzeka zastępująca morze. Charakterystyczne dla macedońskich tras są również iglaki posadzone pomiędzy pasami.



Grecja 
Nareszcie dotarliśmy do celu. Tutaj niemile zaskoczyły nas ceny autostrad. Co parę minut są bramki, w których opłaty wahają się od 1.5 do 2.8 euro. O wiele lepiej jechać trasami szybkiego ruchu. Następnym minusem są kiepsko oznakowane drogi, znaki są często pomazane i poprzekrzywiane. Jazda po Grecji samochodem ma także i swoje plusy, niektóre trasy np. te wśród gór Parnas, zapierają dech w piersiach. Ciekawostką dla greckich dróg są małe kapliczki w kształcie cerkwi, poustawiane wzdłuż ulic. Wyglądają słodko.

To tak w skrócie o naszej trasie, mam nadzieję że przybliżyłam wam temat. Do zobaczenia w następnych wpisach o pięknej Grecji.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Dlaczego warto zatrzymać się nad Balatonem?


Jó napot, tak mówią dzień dobry Węgrzy. Mieszkańcy kraju, który postanowiliśmy odwiedzić wracając z Chorwacji. Na nocleg wybraliśmy małą, turystyczną miejscowość nad Balatonem - Balatonsarso. 
Miejsce na pierwszy rzut oka przypomina naszą zatokę Pucką. Woda jest tak samo ciepła i płytka. Doznałam jednak szoku, gdy się w niej zanurzyłam. Po długich kąpielach w słonej wodzie Adriatyku, słodka woda jeziora wydawała mi się dziwna. Czego nie ma w Chorwacji ani w Polsce, a jest tu, to odgrodzone siatką plaże przeznaczone do kąpieli. W Dalmacji mimo skał i bardzo wąskiego wybrzeża, w każdym miejscu spotkać można było plażujących  i pływających ludzi. Największa atrakcją Balatonu, nie były jednak kąpiele w jeziorze, lecz karmienie łabędzi. Przy brzegu siedziały tłumy turystów z foliami pełnymi pieczywa, przeznaczonym dla tych pięknych ptaków. Tutaj po raz pierwszy zobaczyłam je w całej swojej okazałości. Z zaciekawieniem wpatrywałam się w nie, jak brały rozpęd i odlatywały. 

Odpoczywając na plaży warto spróbować regionalnych deserów. Należy do nich Kürtőskalács i Lángos. Ten pierwszy (pokazany na zdjęciu poniżej) zwany jest również ciastem kominowym z uwagi na to, iż po wyjęciu z pieca bucha z niego para jak z dymiącego komina. Tutaj  znajdziesz przepis na tą słodką przekąskę. Drugi to nic innego jak węgierski fast-food. Smakuje podobnie do naszych racuchów. Podaje siego najczęściej ze śmietaną i startym serem żółtym, ale można spotkać też z szynką lub masłem czosnkowym. 

http://culinaryroutes.org/brief-outline-of-eu-quality-schemes-pdo-pgi-tsg/
Turystów często ciekawią ceny, dlatego w tym poście poruszę ten temat. Na Węgrzech można spokojnie dobrze zjeść (np. smażoną rybę kupiłam za 6zł za 100g) nie narażając przy tym swojego portfela. 

Miejsce bardzo miło wspominam. Węgrzy to bardzo serdeczni ludzie, a Balaton to przyjemne miejsce. Nie wybrałam bym się tu jednak na dłużej niż trzy dni, bo jest tu zbyt spokojnie. Warto jednak zrobić tu postój w drodze na Bałkany. 
Viszontlátásra :) (do widzenia)